-Wolałbym raczej, by nie wirowały tu moje gatki – rzekł Pan X, kiedy przechodziliśmy obok publicznej pralni z rzędami wielkich, stalowych automatów do prania. To było przy Manhattan Avenue na Brooklynie czyli ulicy, która jest reprezentacyjna tylko z nazwy. Wpadliśmy tradycyjnie do polskiego sklepu po kabanosy, majonez i wodę cytrynową. Tradycyjnie spoglądał na nas papież Jan Paweł II, który „wisiał” obok kiełbasy.
Nie wchodziliśmy do pralni, bo niby po co? Ale uwaga Pana X przypomniała mi moją rozpacz, po tym jak zobaczyłam w czym mi przyjdzie w Ameryce prać. Było to coś, co przywodziło na myśl starą, poczciwą Franię. W kraju został automat na miarę XXI wieku. Normalny, taki, który Polacy mają w domach. Żadne wielkie halo. Tu, w stolicy USA, w budynku, który ma – rzekłabym niezły standard – na wyposażeniu był jakiś relikt z przeszłości. Prostokątny, kanciasty klocek, z trzema przyciskami, z klapą, którą się otwiera od góry. To była pralka, do której dało się spokojnie zajrzeć w trakcie prania a ona nadal obracała tę swoją śrubę-wirnik miętoląc ubrania w rytm uuła, uuła, uuła. Nie daj Boże, by spodnie miały troczki czy inne sznurki. Potwór natychmiast to wszystko plątał i wkręcał…
-Ja nie jestem w stanie w tym prać – mówiłam prawie płacząc w trakcie uruchamiania po raz pierwszy mojego amerykańskiego „automatu”. Nie było możliwości regulowania temperatury wody 30, 40 czy ile tam się chce stopni. Opcje były takie : zimna, ciepła, gorąca. Nie można było ustawić sobie czasu prania : pół godziny, godzina, półtorej czy dwie. Albo normalne, albo bawełna albo delikatne. Należało też zapomnieć o różnych stopniach wirowania. Wirowało i tyle. Programator? Jaki programator! Prało oczywiście beznadziejnie.
Trzeba było interweniować. Natychmiast. Menadżer oznajmił bez dyskusji, że da nam nową pralkę. Cóż, sam model niewiele się jednak zmienił. Wyglądał może trochę ładniej, bardziej opływowo, ale nadal były trzy przyciski. Postęp polega na tym, że teraz, w trakcie prania nie da się już podglądać, jak śruba miętoli ubrania. Po otwarciu klapy, „automat” zatrzymuje się. Jednak sznurki i troczki wciąż wkręca tak samo. I tak samo robi uuła, uuła, uuła. Pocieszające jest to, że pierze lepiej. Ale tylko trochę.
Jest jednak coś, co w tym „pralniczym biznesie” w Stanach uwielbiam. Otóż są to suszarki do ubrań. Tu John nie suszy swoich skarpetek na balkonie a Mary nie wiesza na sznurku mokrych barchanów. Od tego są suszarki. Cudowny wynalazek. POWSZECHNY. To lubię w Ameryce. BARDZO.
Takich pralek bez programowania ja nawet nie pamietam, chyba byl stary apartament?
Najlepiej mi sie suszy w Palm Springs gdzie wilgotnosc powietrza spada do 5%. Cala zawartosc pralki na zwyklym sznurku schnie w mniej niz w godzine ( posciel, bielizna i cos tam,podwojnie zlozone) i suche blyskawicznie. Tam moja suszarka jest nieuzywana od lat. Nad oceanem niestety musze uzywac suszarke.
Wygląda to mniej więcej tak, jak opisał Edgar. Na zewnątrz (u mnie na balkonie) jest wylot powietrza, pachnie płynem do płukania czy proszkiem w czasie suszenia.
Dyskutowałabym jednak w kwestii psu z gardła. Otóż te rzeczy wyglądają lepiej niż po tradycyjnym suszeniu na sznurku. Nie są takie sztywne, no i nie mają odciśniętego sznurka. Wytrzepiesz i można zakładać. Naprawdę ogranicza się tu prasowanie. Znaczy nie wszystko, ale jak patrzę na ulicy, wielu facetów np. t-shirty ma prosto z suszarki;)
Próbuję sobie zwizualizować suszarkę elektryczną…
Wygląda jak zwykła pralka. Wrzucasz mokre ciuchy, bęben je obraca, a gorące powietrze suszy. I jest rura która dmucha tym wilgotnym, ciepłym powietrzem.
A ciuchy po wysuszeniu wyglądają jak psu z gardła wyciągnięte.
Hy, kiedyś (nie tak dawno) czytałem, że w jakimś stanie był przepis, że na własnym podwórku przy domku nie można było rozwiesić prania, bo mogło razić "uczucia" sąsiadów. Dopiero batalia jednej "housewife" doprowadziła do jego zniesienia. Biedna musiała się oprzeć na ostatnio modnej ochronie środowiska:
Suszarki elektryczne żrą prąd -> prąd produkują przebrzydłe elektrownie -> elektrownie kopcą i trują -> suszarka elektryczna przyczynia się do zatrucia środowiska.
Wniosek: sznurek z wiszącymi gaciami jest cacy, suszarka elektryczna jest be 🙂
Sznurek jak sznurek, mam kolegę w Chicago, który nie może mieć we własnym mieszkaniu pralki. Pralki są w pomieszczeniu gospodarczym na parterze budynku…
Hehehe… Ameryka -kraj wolnych ludzi 😉
W sklepach w USA są dostępne zwykłe domowe pralki z bajerami, jak u nas. Wystarczy odwiedzic Bestbuya czy inny sklep. To co autor apisuje to typowa przemysłówka. Prosta, sprawna w działaniu, znoszaca długie przebiegi. Wazne zeby autor (ubogi w doswiadczenia) zwrócił uwage na pralnie miejskie w innych krajach. Przemsylowe pralki nie mają zbyt wielu programow prania, zeby klient…nie mogl ich zepsuc.
Nie do końca rozumiem dlaczego ważne jest bym zwróciła uwagę na pralnie miejskie w innych krajach i jaki one mają związek z pralką, którą mam w domu. Ten wpis traktuje o pralce, która jest na WYPOSAŻENIU wynajmowanego mieszkania a nie o pralkach dostępnych w amerykańskich sklepach.
W mieszkaniach do wynajecia (jak Twoje) tez właściciele wstawiają się przemysłówki, lub te z dolnej półki cenowej – pod lokatora. Nie wiem, jakoś, odczytalem wpis że mowa o pralniach miejskich. A mieszkając swojego czasu w USA mialem w wynajmowanym mieszkaniu identyczny model pralki co w pralni miejskiej za rogiem.
Lee, dziękuję za wpis. Jak miło przypomieć sobie i powiedzieć: byłem tam, wiem 🙂
Też nie lubię dyndającego "w oknach" prania a u nas to jednak nadal często spotykany widok.
Pozdrowionka z ciepłej Bydgoszczy. Co prawda temperaturowo to nie Waszyngton ale 30 C jest.
Leszku, widzę, że pokręciłeś się trochę po Manhattan Avenue. Robiłeś tam pranie?:) Też pozdrowienia, tu dziś "chłodno" tylko 28 stopni.
Oj, to Wasza chłodna pogoda zbliżona do naszego upału. Trzymajcie się na pewno lekko nie jest. Prania nie robiliśmy w NYC ale zaglądaliśmy tu i tam to takich pralni, głównie w okolicach naszego hotelu- bazy na Queensie. Ciekawe było zwłaszcza, że u nas nie ma takich usług.