Kiedyś z wakacji przywoziłam sobie kubek. Na półce rosła więc latami moja kolekcja. Pierwszy był zdaje się z Pragi. Niestety przeleciały mi ze trzy kubki koło nosa, bo zanim zaczęłam je zbierać, wyjeżdżałam już za granicę. Po przyjeździe do Stanów musiałam jednak zawiesić zbieractwo. Co miałabym zrobić z tymi wszystkimi kubkami, skoro w tej chwili podróżuję głównie po Ameryce? Nie jestem typem kolekcjonera. Kubki to w zasadzie wyjątek. Ale z ostatniej podróży na Alaskę przyleciała ze mną pamiątka nietypowa. I nietrwała – kilkanaście kilogramów złowionych tam ryb. Bo łowienie ryb na Alasce to prawdziwa atrakcja.
-Czy w środku jest lód? – pytała pracownica lotniska w Anchorage, gdy Pan i X i ja ładowaliśmy na wagę sporych rozmiarów karton, w którym znajdował się z kolei styropianowy pojemnik wypełniony łosiami, halibutami i karmazynami.
-Lód? Yyyyy… No… Ryby są zamrożone, ale samego lodu nie ma!?
-Ok.
Dla pracownicy lotniska nasz pakunek nie był niczym zaskakującym. Wielu turystów wracających z Alaski zabiera bowiem do domu swoje połowy. Jeżeli w pobliskim sklepie w mojej dzielnicy funt dobrego łososia (czyli niecałe pół kilograma) potrafi kosztować prawie 20 dolarów a za dodatkowy bagaż, do którego można władować 50 funtów kasują 25 zielonych, to chyba rachunek jest prosty. Prawda? (nawet jeśli doliczy się jeszcze kilka wydatków).
Łowienie ryb na Alasce to jedna z podstawowych atrakcji turystycznych.
Nie można tego robić bez licencji, ale załatwienie pozwolenia to żaden problem. Kupuje się je w każdym sklepie.
-Ile ja mam wzrostu w stopach??? – pytał Pan X kiedy wypełnialiśmy kwitki, dzięki którym mogliśmy pojechać potem na ryby. Wpisywaliśmy też wagę w funtach, kolor oczu i włosów plus dane personalne. Po 20 dolców od łebka (za dzień, na kilka dni jest taniej) i po sprawie. Można łowić, ale nie ile się da. Jest prawie jak w Unii Europejskiej. Też nakładają limity, np. sześć łososi na dzień.
-Co my z tym wszystkim zrobimy? – pytałam człowieka, z którym byliśmy na rybach. W przenośnej lodówce leżało już kilkanaście dużych okazów. Były przykryte lodem z … lodowca.
-Zabierzecie ze sobą do Waszyngtonu.
-Ale jak???
-Normalnie.
W centrum Anchorage są specjalne punkty, które za opłatą oprawiają rybę, głęboko mrożą a także przechowują zapakowane próżniowo kawałki w chłodniach. W dniu wyjazdu rybę się po prostu odbiera. Można zlecić też zapakowanie.
-A jeśli włożyli nam narkotyki albo uciętą rękę???
Pan X i ja rozpruwamy karton. Żeby się upewnić. Ale wszystko jest ok. Kilkanaście godzin później, na lotnisku w Waszyngtonie odbieramy naszą paczkę. Ryby są wciąż zamrożone. Naprawdę.
*****
Pierwszą część opowieści o Alasce znajdziesz klikając w podświetlony tekst.
Te białe pudła wjeżdżające do samolotu wypełnione są rybami. Na lotnisku w Anchorage to częsty widok. |
Czy to nasza Lee na zdjęciu? Może w końcu ją poznaliśmy 🙂
W rzeczy samej:)
Zawsze możesz ubrać się cieplej a rybkę wypuścić do wody po zrobieniu zdjęcia jak to robi wielu wędkarzy.
Fajne opisy ale teraz wiem ze Alaska nie dla mnie. Za zimno i nie umialabym zabic rybki.