Loty do Polski bywają trudne

by Lidia Krawczuk
loty do Polski zimą

-Jaka tutaj jest zima?
-Eeeee, tu nie ma prawdziwej zimy.
-Pada śnieg?
-Jaki śnieg??! – mówił znajomy, którego Pan X i ja wypytywaliśmy o to, czego możemy spodziewać się w Waszyngtonie w grudniu. Rozmowa toczyła się latem 2009 roku, niedługo po naszym przylocie do Waszyngtonu.

Minęło kilka miesięcy, znajomy zdążył już wrócić na stałe do Polski

a my z Panem X szykowaliśmy się do naszej pierwszej podróży do kraju, od czasu wyjazdu do USA. Była połowa grudnia (2009 roku) i sypnął taki śnieg, że Waszyngton wyglądał jak miasto wymarłe. Nikt nie jeździł samochodem (można się zabić), nikt nie chodził do pracy (firmy pozamykano, bo też można się zabić po drodze) a sklepy albo świeciły pustkami albo były zamknięte na cztery spusty. Międzynarodowe lotnisku Dulles pod Waszyngtonem, z którego mieliśmy lecieć do Europy, też wstrzymało loty. Na początku z powodu opadów śniegu w Ameryce, poźniej loty do Europy nadal się nie odbywały z powodu intensywnych opadów w całej Europie.

-Czy polecimy do Polski na święta? Zastanawialiśmy się z Panem X przez kilka dni, ponieważ sytuacja nie wyglądała dobrze. Mieliśmy przesiadkę w Londynie a sytuacja w Londynie była wręcz beznadziejna. Tamtejsze lotnisko nie było w stanie poradzić sobie ze śniegiem, brakowało sprzętu do odśnieżania a śnieg na dodatek walił bez opamiętania.
Pochodzimy ze Szczecina i dla nas najdogodniejszy lot, to lot do Berlina a potem transport samochodowy do domu. Niestety z Waszyngtonu nie ma do dziś bezpośrednich lotów do Berlina (rozumiesz ze stolicy USA nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego do stolicy Niemiec), więc zawsze musimy się gdzieś przesiadać w Europie.

Oryginalnie mieliśmy kupiony lot przez Madryt liniami Iberia

ale w międzyczasie zlikwidowano to połączenie i dostaliśmy informację, że polecimy British Airways przez Londyn, który jak się zimą okazało był kompletnie sparaliżowany. Nadszedł dzień wylotu. Cieszyliśmy się jak wariaci, bo lotnisko wznowiło rejsy, ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka. W związku z chaosem jaki panował w USA i w niemal całej Europie, nasz samolot wyleciał z Waszyngtonu z kilkugodzinnym opóźnieniem. Mieliśmy wieczorny, zaplanowany na 22.00 lot. Polecieliśmy jakieś pięć godzin później, a to oznaczało, że za Chiny nie mogliśmy zdążyć na samolot lecący z Londynu do Berlina.
-Muszą nas wsadzić w jakiś inny – tłumaczył mi racjonalnie Pan X. Jakoś doczłapiemy się do tej Polski – mówił.

Kiedy po siedmiogodzinnym locie wytoczyliśmy się z samolotu w Londynie,

na terminalu czekali już ludzie, którzy kierowali przylatujących pasażerów do punktów informacyjnych. Trzeba było bowiem dokonać zmian w rezerwacjach i zdobyć nowe bilety oraz miejsca w innych samolotach. Przed punktem informacyjnym stała gigantyczna kolejka, jednak do kolejkowiczów podchodzili pracownicy z małymi, przenośnymi terminalami i na szybko dokonywali zmian w rezerwacjach. Dorwałam jednego takiego gościa z nadzieją, że szybko coś nam załatwię. Niestety okazało się, że fakt, iż nasze pierwotne bilety były wystawione przez linie lotnicze Iberia a teraz lecieliśmy British Airways sprawiał, że taki człowiek na szybko nie mógł nam pomóc i zrobić nowej rezerwacji do Berlina. Musieliśmy stać w kolejce. I staliśmy. Pięć godzin! Były momenty, że po prostu leżałam na podłodze jak menel, bo nie dawałam już ze zmęczenia rady.

Kiedy w końcu dostaliśmy nowe bilety na następny dzień, zrobił się wieczór i wspólnie z innymi pasażerami zostaliśmy odwiezieni do hotelu pod Londynem. W hotelu staliśmy w następnej, długiej kolejce, ponieważ trzeba było się zameldować. Zanim to wszystko załatwiliśmy, zjedliśmy i wykąpaliśmy się, na sen zostały nam cztery godziny. Następnego dnia rano autobus zawiózł nas na lotnisko. Polecieliśmy bez większych problemów, ale okazało się, że w Belinie nie było walizki Pana X. Znów staliśmy w kolejce żeby zgłosić zaginięcie bagażu.

Rok później, przed naszym kolejnym lotem na święta, rodzina i znajomi zaklinali rzeczywistość : żeby nie było jak rok wcześniej. Nie mogło przecież być, bo w Waszyngtonie zimy nie ma. W drugiej połowie grudnia znów walnął taki śnieg, że niech to szlag. I w USA i w Europie. Zaplanowany lot został odwołany. Pan X wisiał na telefonie, próbując dokonać jakiejś rozsądnej zmiany rezerwacji. Ale ludzi w położeniu takim jak my było tak wielu, że zaproponowano nam wylot dopiero w drugi dzień świąt wieczorem. Mówiąc szczerze pogodziłam się z myślą, że nie polecimy do Polski na święta, ale dla Pana X takie rozwiązanie było nie do przyjęcia. Dlatego nękał telefonami kogo się tylko dało.
-Załatwiłem nam nowy lot, lecimy 23 grudnia z Nowego Jorku przez Helsinki do Berlina- oznajmił (pierwotnie mieliśmy lecieć przez Londyn liniami British Airways).
Oznaczało to, że najpierw musieliśmy dotrzeć do Nowego Jorku, do którego jedzie się z Waszyngtonu samochodem około pięciu godzin. Doszedł więc nam koszt wypożyczenia auta, ale Pan X był tak zdesperowany, że chce być w Polsce na święta, że tego nie roztrząsał.

Podczas odprawy w Nowym Jorku na lotnisku im. Kennedy’go wręczono nam kupony na jedzenie do zrealizowania w barach na terminalu i poinformowano, że samolot poleci z pięciogodzinnym opóźnieniem.
-Ale my mamy przesiadkę w Helsinkach do Berlina! – lamentowaliśmy.
-Zdążycie, macie dużo czasu, pilot trochę nadrobi – zapewniała miła pani.
Poradzono nam też żeby pod koniec lotu powiedzieć komuś z personelu pokładowego, że mamy przesiadkę do Berlina i żeby pilot przekazał tę informację do bazy w Helsinkach.
-Samolot będzie na was czekał – zapewniła nas stewardessa.

Byliśmy zmęczeni, spóźnieni ale szczęśliwi, bo „samolot będzie czekał”.

Wylecieliśmy z samolotu jak z procy żeby pilot nie musiał czekać za długo. Trzeba było oczywiście przejść odprawę jak po przylocie do każdego kraju. Biegliśmy jak szaleni do naszej bramki, z której odbywała się odprawa na lot do Belina. Kiedy w końcu do niej dotarliśmy, było już pusto a jakaś kobieta zasuwała drzwi do rękawa (który potem przechodzi się do samolotu).
-Jeszcze my! Jeszcze my! – krzyczeliśmy.
-Ale tu nie ma samolotu – powiedziała nieco zdziwiona.

Okazało się, że sytuacja na niemieckich lotniskach była tak trudna, że nic nie latało i samolot, którym mieliśmy polecieć do Berlina w ogóle do Helsinek nie dotarł. „Samolot będzie czekał” kołatało mi w głowie…
Trzeba było jak rok wcześniej znowu załatwić nowe bilety. I tu zaczęły się schody. W związku ze zmianą rezerwacji i zmianą linii, odsyłano nas od okienka do okienka. British Airways mówił, że to już nie ich sprawa ponieważ bilet został przepisany na FinnAir, FinnAir odesłał nas do Lufthansy, bo Lufthansą mieliśmy polecieć do Berlina, ale w związku, że ten lot też nam przepadł, to ostatecznie podrzucili nas do Air Berlin. Była Wigilia, 24 grudnia 2010 roku po południu i wiedzieliśmy na sto procent, że w tym dniu do domu nie dotrzemy. Systemy nie działały, dostaliśmy kartkę, na której było napisane odręcznie ołówkiem, że następnego dnia przed południem najpierw polecimy do Monachium a potem z Monachium do Berlina. Na bezpośredni lot do Berlina mogliśmy liczyć po świętach.

-Potem wprowadzę to do systemu – zapewniał miły pan wręczając zabazgraną ołówkiem kartkę.
Tak jak rok wcześniej zawieziono nas do hotelu, tym razem na peryferia Helsinek. Był wieczór wigilijny. Ładnie nawet było. Okolica tonęła w śniegu. Dostaliśmy na kolację gulasz z kaszą i duszone warzywa. Mimo, iż nie piję wódki, to z tej beznadziei walnęłam z Panem X lufę (w lodówce w pokoju było kilka małych butelek, takich na raz) i poszliśmy spać.

Następnego dnia rano na lotnisku w Helsinkach, które w pierwszy dzień świąt wyglądało jak lotnisko widmo okazało się, że miły pan nie wprowadził jednak zmiany rezerwacji do systemu i nie figurowaliśmy na listach pasażerów lotów do Monachium i Berlina. Na szczęście były miejsca w obu samolotach i nas dopisano. To co zapamiętam na zawsze, to film jaki był wyświetlany w kawiarni na terminalu na podwieszonym pod sufitem telewizorze. Piliśmy w tej kawiarni herbatę a na ekranie żwawo kopulowały kangury.
Do Berlina dotarliśmy wieczorem. Oczywiście nie było walizki Pana X…

Wesołych Świąt 🙂

Sprawdź także

Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ania
6 lat temu

Ja w Norwegii mieszkam to do śniegu przyzwyczajona jestem 🙂 tu dziwne jest jak śniegu nie ma 😉 od 4 lat tu gdzie mieszkam na południu to zimy nie mieliśmy ale w tym roku to sypie i to całkiem dobrze, a dziś w szczególności 😉

Lidia z amerykaija.pl
Reply to  Ania

Witaj dziewczyno z Norwegii! 🙂 Mówiąc szczerze uwielbiam śnieg, ponieważ kocham jeździć na nartach. Słyszałam, że w Norwegii są niezłe stoki! Oczywiście nie znoszę śniegu wtedy, gdy mam gdzieś lecieć. W USA śnieg jest jednak pewnym kłopotem, ponieważ zaraz wszystko zamykają łącznie ze szkołami i przedszkolami i sypie się wszystko na całej linii…

anonim
anonim
6 lat temu

zajebiste

Lech Galicki
Lech Galicki
6 lat temu

Świetny tekst. Gratuluję. Pozdrawiam.

Lidia z amerykaija.pl
Reply to  Lech Galicki

Dziękuję jak zwykle za dobre słowo.

Monika | Paris by Moni

Wow, coś niesamowitego! Po pierwsze, myślałam, że Waszyngton to miasto do zimy przyzwyczajone, rozumiem, że bałagan może być w Londynie i Paryżu, bo tam się na śniegu „nie znają”. Okropne przygody, przy tym mój lot z Paryża do Warszawy to bułka z masłem ( chociaż w Święta zawsze są cyrki, padają systemy, strajkuje rer paryska i co tam się da…)

Lidia z amerykaija.pl

W Waszyngtonie jak sypnie śnieg to wszystko zamykają. Nie wiem ile razy na początku roku moje dziecko nie było w przedszkolu bo spadł śnieg. I to żeby w dniu opadów, kilka dni nie chodził, bo przecież było niebezpiecznie. I tak od opadów do opadów, jak wieczorem zaczynało padać, to tylko czekałam na mail z przedszkola, że od rana zamknięte…

7
0
Podziel się ze mną swoimi spostrzeżeniami, napisz komentarz.x